niósł się na kraniec miasta i w zastawionym meblami pokoju gryzł się w sobie, lub popadał w kompletną apatyę.
Abnegat z natury, opuścił się zupełnie. Niestrzyżona czupryna, coraz mniej guzików a coraz więcej plam na zmiętem ubraniu — uczyniły zeń dziwaczną, zagadkową figurę oberwańca, o nerwowej, inteligentnej twarzy, która zwracała uwagę otoczenia.
Czasem jednak wyprężał się i, zbuntowany przeciw swemu nieszczęściu, skupiał się i wystawiał jakby tamę przeciw szturmom boleści, niszczącym mu duszę.
Ubrany przyzwoiciej, zamaszystym krokiem zjawiał się w knajpie, gdzie się zbierali dawni znajomi, pił sam, stawiał innym i wpadał w podniecony, iskrzący się gorzkimi dowcipami humor, wznosił toasty na cześć kawalerskiej swobody, słomianego wdowieństwa, ukrywając w mocnych zaciągnięciach się papierosem nagłe nadrywanie się głosu i krążące w oczach łzy.
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.