wniosku, że musi sprzedać drugie wydanie nowel za cenę, którą mu ofiarowywał wydawca, a którą Lili, jako zbyt nizką, odrzuciła.
Pomny jej rad, że należy sprawę traktować w taki sposób, by kupiec się nie domyślał, że gotówki potrzebuje, ubrał się w najporządniejszy garnitur i z tem pewnem skuleniem serca, którego doświadczał zawsze, ilekroć mu wypadało sprzedawać własne utwory, wszedł do księgarni. Szef firmy stał właśnie za ladą.
— Moje uszanowanie panu! — zawołał, ujrzawszy poetę. — Cóż to się pana nigdzie nie spotyka? Siedzi pan w domu i pisze. A może nawet już z powiastką... chociaż na lato wolelibyśmy co lżejszego: w upały długich rzeczy publiczność nie łyka.
— Właśnie przyszedłem w sprawie drugiego wydania — wybąkał poeta.
— Drugie wydanie, no tak! — spoważniał nagle wydawca. — Drugie tępo idą, no, ale proszę — i powiódł go do
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.