Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

si, wprowadzili go do hotelu Cavalotti, i nim zdołał się opatrzyć, został ulokowany w dość drogim numerze. Przewodnicy, zażądawszy po lirze na głowę, powtórzywszy unisono: — Grazia, signore — ulotnili się, jak kamfora. Wyzuty naogół z energii Świda, cały swój protest zawarł w westchnieniu, położył się tak, jak stał, na łóżko i, lekko drzemiąc, wsłuchiwał się w krzyki i bełkot ruchliwych uliczek.
Znał dawno Wenecyę, lubił ją i chętnie nurzał się w tym tłumie, który wypływał z ubranej wystawami sklepów „merceryi“, z pod wspaniałej arkady prokuracyi i rozlewał się na świetnym placu Św. Marka. Godzinami siadywał nieraz przy stoliku kawiarni i przyglądał się ciekawie pięknej karawanie wielojęzycznej publiczności, rozmaitym typom człowieczego rodzaju, które go interesowały więcej, niż wystawa psów, koni lub rasowego bydła. Obecnie jednak czuł, że stracił dawne zainteresowanie. Gdy wyszedł na ulicę, tłum ten wydał mu się jakby spłowiały, pozba-