Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

z losem, albo bunt, który mu zrewoltuje duszę i da zapomnienie.
Chcąc osiągnąć wrażenie, że nie jest zupełnie bezczynnym, postanowił nauczyć się dobrze włoskiego i ze słownikiem w ręku wertował pisma.
Zwykle przerywał czytanie w tej niedługiej chwili zmierzchu, nim nagłem lśnieniem zapłoną mleczne kule elektrycznych latarni, i rozglądał się po snujących się tłumach, ślizgał się oczyma po stromych ścianach Campanili, a czasem, podparłszy oburącz głowę, wsłuchiwał się w rozlewny jęk jej dzwonów i w miarowe kucie rycerzy, wybijających na orologiach takt uchodzących godzin...
I kiedyś w takiej chwili zadumy uderzył go, jak młot w serce, okrzyk:
— Stef!
Zamarł cały, drgnął, podniósł przerażone oczy i pobladł.
Przed nim stała Lili, obok szykownie ubrany, z goździkiem w klapie ubrania, Brunon.