Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

dzę. — I nagle, jakby to było najważniejsze, dodała: — Pozwól, ja ci to poprawię. — Szybko rozsupłała krawat i zawiązała w piękną kokardę, przyczem ręce jej musnęły go po policzkach, a od tego muśnięcia drgnęły mu spazmatycznie usta i łzami zaszły oczy.
— Wy pewno przelotem? — wydźwignął z trudem słowa, czując, że coś mówić wypada.
— Tak, muszę do San Remo dla mojej kuracyi. Pamiętasz owe duszności? Okazało się, że to jakaś klapka w sercu niezupełnie szczelnie się domyka, — ma mi to pomódz... Skąd tam jednak Brunon ma ochotę widzieć Ankonę... Dla dźwięku upodobał sobie to miasto. „Ankona — powtarza — to dzwoni...“ Miewa on też swoje dziwactwa... A ty dawno?
— Od trzech tygodni.
— Gdzie mieszkasz?
— Cavalotti 26.
— My także — 27. Stef, co za dziwny zbieg okoliczności! — zaczęła Lili z niezwykłem ożywieniem. — Wiesz, że ja