Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

samolubnym. Widziałeś Brunona: jego to boli, a jednak się zgodził. Czyż chciałbyś, bym się stała więcej nieszczęśliwą, niż chwilami jestem, z powodu, że nie umiem tak was szczodrze bez krzywdy sobą obdzielić, jakbym pragnęła?
Czyż chciałbyś patrzeć na pożerający mnie żal i tęsknotę? Kocham cię, Stef, dziś więcej, niż Brunona, ale jutro, za miesiąc, za dwa...
Nie martw się, nie trzeba się tak niemiło marszczyć. Pomyśl sobie, żem wyjechała odpocząć, użyć wesela i słońca, by wreszcie znużona tem wszystkiem w zmierzch twych skrzydeł się wtulić, potroskać się o ciebie, a gdy zanadto zajdzie cieniem melancholii dusza — odfrunąć... Och, gdybym mogła się rozdwoić, uczyniłabym to chętnie! Gdyby można było żyć razem i dobrze we troje... Gdyby to się stało dla was możliwe, bo ja marzę o tem, jak o niebie, ale to dzieje się tylko chyba w niebie — westchnęła i zamilkła.
Wpłynęli w wązkie i ciemne kanały