Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wstąpił do niej, była do wyjścia ubrana. Pocałowała go na dzień dobry i rzekła:
— A teraz pójdziemy po sprawunki. Musisz, Stef, kupić kapelusz, bo twój to strach na wróble; jasny, do twarzy garnitur. — Wzięła go pod rękę i, targując się zawzięcie, po trzech godzinach skompletowała wszystko. Gdy po obiedzie przebrał się, Lili zawiązała mu fantazyjnie krawat, poprawiła trochę na bakier kapelusz i, przypatrując mu się z upodobaniem, rzekła:
— Proszę spojrzeć w lustro, czy nie szyk mam chłopaka.
Podała mu rękę, na Placu Marka kupiła mu goździk i wpięła w klapę.
Stef musnął kwiat ustami i spojrzał na nią rozmarzonemi ale pełnemi szczęścia oczyma. Odpowiedziała uroczym uśmiechem, jednem z najpiękniejszych swych zalotnych spojrzeń, i rzekła:
— Wiesz, Stef, toż my dziś tak, jakby powtórnie narzeczeni; ja przynajmniej mniej doświadczam tych samych subtel-