— Ty mój — powtórzyła Lili sennie. — Ale czas spać, bo Lili doprawdy zmęczona...
Oczy jej się skleiły i po chwili poczęła oddychać równo i swobodnie.
Świda patrzył na jej uśpioną, pogodną twarz i, jak zjadliwa jaszczurka, przeczołgala mu się po mózgu myśl: czy tak samo usypia przy tamtym?
Zajrzał badawczo w twarz Lili, ale z zaróżowionych jej policzków i białego czoła płynęła taka szczera jasność, że cała jego zgryzota roztopiła się w serdecznem wzruszeniu.
Nazajutrz zbudziła go sakramentalną szklanką mleka, które wypił, prawie drzemiąc.
Gdy się obudził ponownie, Lili była zupełnie ubrana, w pokoju wisiały porozwieszane obrazki, a meble poustawiane tak umiejętnie, że w mieszkaniu stało się znacznie przestronniej.
Z jego pomocą urządziła i gabinecik, wytarła biurko, a porządkując szuflady, ucieszyła się, znalazłszy spory rękopis.
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.