— Trzeba to będzie przepisać — rzekła, przeglądając luźne kartki.
— Po co, Lili? Zecer sobie z tem poradzi!
— W każdym razie ja wolę — odparła, miała bowiem jak gdyby wątpliwości, że tak nabazgrane może wypaść dobrze w druku.
— No, jeżeli chcesz czas darmo tracić — zgadzał się niechętnie poeta, gdyż obawiał się jej, bardzo zresztą delikatnej krytyki niedbalej napisanych ustępów, które Lili chwytała w lot i w formie zapytania: — Słuchaj, Stef, czy to brzmi dobrze? — osiągała zwykle ten skutek, że poeta odpowiedni okres przerabiał stylowo. W ten sposób Lili zabrała się do zwykłej swej pracy i rozwinęła całą swą pieczołowitość, która powoli, jak dawniej, zaczęła irytować Stefana.
Hamował się jednak, jak mógł, i tylko nieco skwaszona jego mina mąciła harmonię, nie na długo jednak, gdyż Lili stała się niezwykle łagodną, wyro-
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.