Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

i że tacy czerwoni zapalilibyśmy się jakimś nowym ogniem, spłonęli i ulecieli w niebo gorącym obłokiem, a potem spadli rosą na krzak róży i rozkwitli nanowo w ponsowych, pachnących jej kwiatach.
— O chłopcze mój, co się tobie śni, co ci się w głowie pali? Czyż nie starczą ci moje różowe policzki i purpurowe usta? — odpowiadała, porwana gwałtownością jego wymowy, Lili.
I tego rodzaju jego zwierzenia, wybuchy uczuć, uskrzydlone rozhukaną wyobraźnią, upajały ją, jak narkotyk, i przejednywały odwracające się już w inną stronę serce.
— Stef ślicznie umie mówić o miłości i z pewnością cudnie to napisze — twierdziła.
— Czy tylko mówić? — dopytywał się Stefan.
— Twoje słowa starczą za czyny, a nawet je przerastają; wiesz, że gdy myślę o tobie, to prawie na jawie słyszę twój głos, widzę twe mądre czoło,