puszczam, że nie ja jedna: jechaliśmy stłoczeni, jak sardynki w pudełku — odpowiedziała Lili, a jednocześnie przemknęło jej przez głowę, że Stefan ani razu nie zapytał jej o stan zdrowia.
— To dobrze, doleję za to jeszcze kropelkę esencyi, a potem kieliszek białego. Stoi — pokazał wystającą z wiaderka butelkę szampana — to cię odświeży.
— Oj, zbytki, zbytki, Brunonie!
— A z kimże mam zbytkować, jak nie z tobą!
— No, dajmy na to — spojrzała badawczo i wesoło Lili — niech dobrodziej się przyzna, ile wieczorów spędził w domu, ile w gabinecie, ile u pani Wandy!
Brunon trochę się zmieszał.
— Widzisz — zaczął — jeżeli to było, to dla stłumienia tęsknoty, następnie rola Józefa jest więcej, niż śmieszna; ta kobieta uchodzi za piękność i istotnie jest ładna, w dobrym jeszcze stanie, choć w gruncie rzeczy to konserwy, przyczem okazała się bardzo mało subtelna w swej
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.