pysze dawnej lwicy, zadawała mi takie pytania...
Machnął ręką.
— Cóż to takiego? No, powiedz! Jeżeli bardzo drastyczne, to zamknę oczy — Lili zmrużyła powieki.
— Nietyle, ile coś, co mnie oburzyło do głębi. Wyobraź sobie, spytała mnie, jak wypada porównanie? Postawiła mnie w bardzo kłopotliwem położeniu, ale nie wytrzymałem i palnąłem: — W braku laku dobry i opłatek! — No i, oczywiście, drzwi jej domu zatrzasnęły się przede mną raz na zawsze, o co się wcale zresztą nie gniewam! Powinnaś mnie wytargać za uszy, ale, moje dzieciątko, doprawdy ja bez ciebie tylko się awanturuję i muszę, bobym inaczej ze zmartwienia leżał, jak zdechły!
Zerwał się z krzesła, ukląkł i począł ją całować w wycięcie pantofelków.
— Bij — powtarzał — ale przebacz!
A Lili, cofając nóżki, zatopiła mu palce w czuprynę i, wyrwawszy siwy włos, zawołała:
Strona:Gustaw Daniłowski - Lili.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.