Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/102

Ta strona została przepisana.
XLI.

Dnia 6 lutego 1840 roku. wielki wóz o wielu siedzeniach, wytoczył się z bramy więzienia w Avranches. W otoczeniu silnego oddziału żandarmeryi, jadą na miejsce kary, ostatni przywódcy i uczestnicy powstania majowego: August Blanqui, Karol Herbulet, Godard, Guignot, Hendrick i Dubourdieu. Koła dudnią po głazach, szczękają szable żołnierzy i kopyta końskie, wóz skacze i toczy się po skalistej drodze ku Gue de l’Epine. Od Courtil wzrok już może objąć Rochtorin i sterczącą ponad morze cytadelę Mont-Saint-Michel. Mgła gęsta leży na wszystkiem, cisza, szaro i pusto. I turkotu wozu już nie słychać. Konie brodzą po kostki w czarnym namule, którego ogromne łachy zostawia morze po odpływie. Skazańcy i eskorta zatracili się w oparzę szarym, smutnym, słychać już jeno szczęk szabel żandarmskich, bijących o ostrogi i strzemiona. Jest to jakby szczerk bezustanny zachrypłego dzwonka, a oznacza, że kona coś, że życiu nastał koniec.
Zwolna mgła rzednieje, wreszcie rozdziera się tu i owdzie, ukazuje się cały fort, długie spadziste mury, cokóły granitowe, a za chwilę słońce rzuca swe blaski i mimo ponurego wyglądu Mont-Saint-Michel poczyna być piękny w złotej szacie promieni, na tle ciemno-szafirowego nieba. Krajobraz zwiększył się teraz i poweselał. Ale mimo to nie stracił swej niepokojącej tajemniczości. Wóz toczy się po piasku, pokrywającym błoto, grunt ugina się pod kołami i te rozłogi budzą podejrzenie, iż są zasadzką, że kryje się coś pod tą ziemią niepokojoną wieczyście przez morze, że na dole są groby, w które wnet zapadną się skazani. A ponad ową tundrę nadmorską sterczy szkielet fortu. Sam jeden wznosi się