Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/107

Ta strona została przepisana.

skoku naturalnym opierano ściany, wypełniano rozpadliny, ochwiane głazy podpierano przyporami, szczyty budowli pokryły się koronką rzeźby, płaszczyzny haftem kamiennym, wieżyce wyostrzone, jak strzały, pękami akantowych liści. Romańskie grube słupy i śmigłe gotyckie kolumny stoją na granicie. Czasem na wysokości stu metrów nad poziomem morzą, pośrodku wielkiej sali, skała sterczy z pomiędzy płyt posadzki, jakby ostrym kantem przecięła flizy, któremi ją chciano zakryć. Wojna jakaś ukryta wre, zda się, że Mont-Saint-Michel chce się pozbyć wszystkiego, co sztuczne i na jej grzbiet nałożone ręką ludzką. Zda się pod nogami chwieją się schody, kamień bowiem przeżarły wichry i deszcze. Gdy się tak idzie przez huczące echami sale, ciemne krypty, kurytarze, w których otwierają się co krok czarne paszcze kaźni, po posadzkach rozległych sal, pod niskiemi, romańskiemi sklepieniami beczkowemi i ostrołukami gotyku, mija zwietrzałe i czarne arkady klasztoru, doznaje się zawrotu głowy. Za wiele przestrzeni i za ciasno zarazem, chaotyczność linii architektonicznych przeraża. I mimowoli wydaje się zwiedzającemu, że tu wszystko drży, nachyla się z grzbietu skały i za chwilę runie w morze.
Czas pokrył zmarszczkami dzieło rąk ludzkich, morze i wichry doprowadziły do tego, że granit murów począł pruchnieć. Skała podjęła walkę z obcemi naleciałościami, zacięła się w dziele zniszczenia. Tu i ówdzie runął kawał muru, zarysowała się wieża, załamał ostrołuk, pękło witrażowe okno. A potem przyszli ludzie, benedyktyńscy mnisi, i uczynili jeszcze gorzej. Miast niszczyć, poczęli naprawiać, dodawać, zawieszać ozdoby na przepięknych kształtach budowli, wydrapywać dziury, rowy, krzywić i garbić linie. Nadewszystko oszpeciła starą fortecę fasada kościoła w stylu jezuickim. W czasach