późniejszych kościół został zmieniony w budynek administracyi więzienia, a całe Mont-Saint-Michel na miejsce tortur moralnych dla skazańców. Znowu więc rozpoczęły się przeróbki. Poprzecinano na części rozległe galerye, wyłamano żebra sklepień, by założyć sufity, powybijano szersze otwory na okna, by dać więźniom ową odrobinę powietrza i światła, ową dawkę ironiczną, która jeno wzmaga pożądanie oddychania pełną piersią i kąpania się w słońcu.
Kaźnia Blanquiego miała okno na południowy wschód obrócone. Gdy wyglądał, miał po prawej ręce rzekę Couesnon, której koryto oddziela Normandyę od Bretanii, przed nim prosto leżały wzgórza Ardevon i Huines, mógł dojrzeć cypel skalny Rochtorin i skrawek ziemi Avranches. Ale wszystko to w wielkiej dali, przysłonięte ciężką, wiekuistą mgłą wilgotną, tak, że ledwo widzialne. Bliżej widać jeno cichą, zdradną, przeraźliwie smutną płaszczyznę piachu, kryjącego ruchome błoto. Ruch, życie, bijące szybkiem tętnem serca ludzkie, wszystko to dalekie, nieprawdopodobne jakieś, dziwne jak sen.
Tu jest kraina smutku. Linie proste, nie skomplikowane, idą w nieskończoność, horyzont sam nieoznaczony ostro, zlewa się z niebem. Wszędzie szaro. Olbrzymia płachta piasku ma wszystkie odcienie tej szarzyzny. Żółtawy, zielonawy, popielaty. Na tem tle srebrzą się cienkie pasemka rzek, których wody pije błoto. Oto ich nazwy: Couesnon, Selune, Sée Guintre. Rzadko jeno, gdzieś w niepewnej odległości zjawi się statek, z mgły wyłoni się szereg pływających beczułek, wskazujących drogę łodziom, a na lądzie sylwetka człowieka, albo