Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/110

Ta strona została przepisana.

z owem rozpaczliwem dreptaniem, jakże pięknym jest ten cały świat po drugiej stronie kraty, jakże pełnym życia i siły ten białowłosy starzec, kopiący motyką i roznoszący na łopacie ziemię. Jak sobie wybornie radzi z kamieniami, z jaką troskliwością choduje sałatę i przesadza do doniczek kwiaty! O jakże wolnym jest ten rybak bosonogi, stąpający po grząskim piasku, w ślad za ustępującemi w czasie odpływu falami morza.

XLVIII.

A nawet, jakże szczęśliwy sam klucznik. Czasem po skończonej służbie, zbiega w podskokach niemal po schodach ulicy „pryncypalnej“ wzdłuż murów, staje przed szynkiem i pije lampkę czegoś mocnego. A pijąc nawet, jeszcze z progu uważnem spojrzeniem mierzy więzienie, którego psem go uczyniono. Jakże wolnym jest bodaj ten klucznik, dzień i noc zamknięty wraz z tymi, których strzeże, zamyka na ogromne zasuwy i kłódki i podgląda przez „judasze“, małe okienka w drzwiach kaźni. Może wyjść, przechadzać się po ziemi, zdjąć buty i wejść do wody, pełną piersią pić wolne powietrze, które zgoła inny ma smak od powietrza, które przenika do cel przez żelazną kratę. Po głębszym namyśle więźniowi wydaje się, że ponad wszystko inne, jest on symbolem owej utraconej wolności. Ma w kieszeni klucz, dający wolność, otwierający przestrzeń, chałaśliwy ów twór, który w zamku przemawia tak rozkazującym i stanowczym zgrzytem. I gdy wychodzi z owym kluczem w kieszeni, więzionym, co patrzą jak stąpa, i słuchają jak dudni obcasami po kamieniach, wydaje się być symbolem niewoli przejawionym w świecie swobody i podwójnie wów-