poskutkowało, strzelać. Oczywiście obostrzenia takie leżą w zakresie władzy dyrektora więzień, a wyższa władza administracyjna nic o nich nie wie. Więźniów nie powiadomiono o zakazie, dowiedzieli się dopiero od żołnierzy.
Pierwszym był Blanqui. Siedział na murze okiennym i dumał nad tem, jak marnem i hałaśliwem było całe ostatnie powstanie, jakie dzieciństwa popełniali wszyscy od pierwszej chwili, dalej w jakich warunkach, okolicznościach i przy jakiej taktyce udaćby się mogło obalenie istniejącej formy rządu. Myślał jeszcze o różnych rzeczach i ludziach, o żonie, której oczekiwał z utęsknieniem, ulicach znanych dobrze, przyjaciołach, a oczy jego błądziły po bezkresnej płaszczyźnie lotnych piasków i trzęsawisk, po daleko na horyzoncie połyskującem morzu w odpływie. Odszedł tak bardzo od rzeczywistości, że nie słyszał, iż go ktoś woła. Dopiero po dobrej chwili, na ponowne wołanie zbudził się z zadumy i z najwyższem zdziwieniem spostrzegł, iż żołnierz mierzy doń z karabinu przez kratę. Odskoczył instynktownie w tył, ale zażądał wyjaśnienia od dyrektora. Dyrektor odpowiedział z niesłychaną uprzejmością, że było to nieporozumienie, pomyłka, żołnierz zostanie ukarany i rzecz nie powtórzy się już nigdy. Ale trzeciego dnia to samo rozległo się wołanie, żołnierz złożył się znów do więźnia. Podobną też była odpowiedź dyrektora. Usprawiedliwiał się jeno jeszcze słodziej może. Tegoż dnia wieczór doświadczyli tego samego Martin Bernard, Guignot i Delsade. Ale Delsade był sangwinikiem, porwał tedy lichtarz z palącą się świecą, energicznym ruchem postawił go na przymurku okna, przytknął twarz do kraty i wrzasnął do żołnierza: Strzelajże teraz kanalio jedna!... No strzelaj że, przecież jasno i możesz dobrze zmierzyć.
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/122
Ta strona została przepisana.