W ten sposób nareszcie stało się czego chciano. Żołnierz w służbie został ciężko obrażony, dodano do tego zarzut ciągłego rzucania kośćmi z mięsa i kamieniami w patrole przechodzące pod oknami i wszystko razem przedstawiono jako groźny bunt. Tymczasem rzucanie kośćmi było niemożliwe, ponieważ więźniom dawano zawsze mięso bez kości, aby zdobyć kamienie, musieliby chyba paznokciami łupać bloki granitowe ścian.
Innego sposobu na to nie było. Jednak kamienie i kości faktycznie spadały na głowy żołnierzy, i wytłumaczyć to łatwo, jeśli się weźmie w rachubę fakt, że pomieszkanie dyrektora znajdywało się ponad kaźniami politycznych przestępców. Niedługo zarówno więźniowie jak i strażnicy dowiedzieli się prawdy. Przychwycono razu pewnego syna dyrektora Theurriet na tej arcymiłej i dyplomatycznej zabawie. Poczyniono natychmiast odpowiednie kroki, ale, niestety, było już za późno. Raport odszedł już do ministerstwa, a w krótki czas potem zaprowadzono podwójne okratowanie okien.
Ale wszystko to nie mogło obchodzić Blanquiego. Przeżywał on w tym czasie rzeczy straszne; zapamiętawszy się w bólu, nie słyszał nic, nie czuł niczego. I ból ten dał mu jasnowidzenie. Widział, że oddala się odeń z każdym dniem bardziej to, co jedynie kochał na świecie, że odchodzi, by nie wrócić już nigdy. Jasno widział zbliżającą się katastrofę i nie zdziwił nawet gdy przyszła.
Dokładnie, co do dnia w rok po rozstaniu, 31 stycznia 1841 roku, umarła w 26 roku życia Amalia Zuzanna.