Dobiło ją uwięzienie męża, zmarła z tęsknoty i żalu, że nie może lotem jaskółki przebyć dzielącej ich przestrzeni i choćby otrzeć się skrzydłami o więzienną kratę. Konała przez ciąg roku. Przez cały rok Blanqui czekał na jej ozdrowienie i spełnienie obietnicy przyjazdu do Mont-Saint-Michel. Wierzył przez cały rok, że pierzchnie straszna, szara mgła co wszystko dławi, rozstąpi się, a na tle jasnego szafiru nieba zjawi się ta, której czekał. Daremne czekanie, wahanie się ciągłe między wiarą i rozpaczą, to były jego wnętrzne przeżycia tego roku, to były jego męki. Teraz skończyły się, ale rozpoczęło się co innego. Ona, ta której czekał, przyszła, przyszła doń wreszcie, ale przyszła po śmierci.
Gdy mu urzędnik oznajmił nowinę, ani drgnął. A gdy został sam skulił się tylko, obrócił plecami do drzwi, oparł czoło na rękach i patrzył na morze, patrzył długo, nie widząc nic zgoła. I nieświadomy czasu co upływał, siedział tak do wieczora, aż do czasu gdy noc pogasiła wszystkie blaski fal morskich, zabrała ze sobą barwy, a cisza się roztoczyła po świecie. Wtedy dopiero uświadomił sobie, że jest czemś odrębnem od tego świata zjawisk, dusza wróciła, poczuł się sobą. Ale odtąd już wszystko było mu mniej więcej obojętnym dodatkiem do jego marzeń. Gorączka owładnęła jego myślami, wszedł w świat dziwny zwidywań i halucynacyi.
Wydaje mu się że oto po ołowianej, szarej, falistej powierzchni morza sunie trumna. Zrazu czarna, bieleje potem, zmienia kształty, staje się ludzką postacią sztywną i martwą, potem rozjaśniają się rysy jej twarzy, jestto mumia. Ale powoli opadają z niej osłaniające członki białe paski płótna, wstaje, chwieje się na falach, jak maszt rzucanego burzą statku. Tak, to ona, poznaje ją doskonale, jakże zresztą mógł nie poznać? Ale jakże się
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/124
Ta strona została przepisana.