Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/130

Ta strona została przepisana.

wody do picia. Wszyscy poszli do podziemi i okaleczono im nogi i ręce kajdanami. Ciągniono ich za nogi poprzez kurytarze do nor oślizłych od wilgoci, gdzie roiło się od szczurów, robactwa wszelkiego rodzaju, do pieczar wykutych w skale. Barbès doświadczył tego pewnego dnia, gdy nie chciał wrócić po przechadzce do swej celi, której okratowany otwór pod sufitem zatkano podczas jego nieobecności, tak że stało się w niej ciemno i jeszcze duszniej. Obalono go na ziemię, piętnastu dozorców rzuciło się z wściekłością na leżącego, drąc mu włosy z brody i głowy, kopiąc po piersiach. Głową tłukł o kamienie, gdy go wleczono. Zamknięty został do nory zwanej „in pace“, niczem nie różniącej się od grobu. Delsade i Martin Bernard, którzy usiłowali interweniować, tę samą ponieśli karę.
Później przyszła kolej na innych, którzy ośmielili się krzyczeć. Dozorcy, w szable uzbrojeni, siekli ich gdzie padło, zakuli w łańcuchy, bili kolbami karabinów, mierzyli do nich, krew ciekła, a potem znowu to samo... poszli do kazamat, albo w celach zostali przykuci do ścian. Przez całą noc z głębin podziemnych cytadeli dobywały się jęki, krzyki, szczęki żelaza, płacz i wołanie o litość. Znikła wszelka odpowiedzialność, wszelaki cień sprawiedliwości; przemocy maniaków nie było już żadnej granicy, i okrucieństwo doszło do szczytu, przeobraziło się w zwierzęcość, złączyło z potworną ironią. Pozabijano wychowańców więźniów, a więc kury, gołębie, pozbawiono ich jedynych stworzeń, do których czuli przywiązanie. Pobladłym, półmartwym od męki, śmieją się kaci w twarz, drwią z ich osłupiałego spojrzenia, zaciśniętych zębów. Był to czas najokropniejszy, to też choroby się szerzą pośród więźniów, pomieszanie zmysłów zwłaszcza zjawia się i przybiera charakter epidemiczny.