Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/134

Ta strona została przepisana.

Czasem też spuszczała się z góry płachta mgły i poczynało w niej kotłować jak w morzu, czasem nastawała cisza odpływu, znikało niemal światło, wsiąkało w opar wilgotny, wówczas nastawała chwila bezruchu, ale zanim zdołała ją pochwycić dusza i odczuć ukojenie, skądś nadciągały wiry nowe, poczynały się ruchy rytmiczne, rosły i wnet rozpętywał się orkan, wracało szaleństwo ze zdwojoną mocą.
A na wszystko to, na wzajemne odbijanie się ruchów wody i chmur patrzą z poza kraty nieruchomo oczy człowieka. Wszystko to porusza się, żyje, jest na wolności. Ptaki latają, suną łodzie, gonią się po niebie chmury. Jakże dziwnie patrzeć na ruch przez kraty, przez wieloboki krat. Zdaje się, że pejzaż cały jest podobnie jak patrzący, w więzieniu. Woda i chmury są to różnobarwne plamy biegające tu i owdzie od jednego czarnego pręta do drugiego, świat cały pocięty jest liniami kraty i coś go trzyma w tych ciasnych granicach. Więzień zamknięty w klatce traci zwolna sąd o rzeczach, i wydawać mu się poczyna, że to on patrzy na klatkę, w której zamknięta funkcyonuje maszyna dziwna, poruszana motorem powszechnej grawitacyi. Obserwacyi już nie kontroluje logika budująca wnioski z premis, jeno bezpośrednie wrażenie istnieje i oto cela więzienna wydaje się punktem kędyś w przestrzeni, nie wiadomo gdzie, okno jakąś ramą obrazu dziwnego, a natura przypadkową jeno dekoracyą dramatu, gdzie nie działają ludzie, bohaterami są jeno myśli.

LXVII.

A myśli te są jedyną ucieczką więźnia. Dosłownie ostatnią. Blanqni nie jest już zdolnym nawet do kon-