Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/135

Ta strona została przepisana.

templacyi. Znużył go wschód słońca, południe, zmrok, noc, wiosna, lato, jesień i zima. Morze zwiększa jeno smutek, szamotanie się jego i pomruki wywołują jeno zły humor. Podobnie do rozpaczy doprowadza go to, co może dojrzeć z okna, więc zębate mury, linie fortyfikacyi, cuda bogatej architektury, rzeźba, której fragmenty rzucają mu się w oczy gdy wychyli się za próg kaźni, koronkowa siatka, okrywająca ponure łuki galeryi, granitowe klasztorne podwórze, zmienione przez sztukę w cudowny ogród mistyczny o granitowych kwiatach, przecudne witraże z których w kaskadach spadają smugi przecudnych barw. Buntuje się przeciw sztuce, duszę jego, miłującą klasycyzm, napełnia ironia i pogarda na widok owych wytworów średniowiecza i romantyzmu. Nigdy nie interesował się architekturą, a zresztą zamknięty w gotyckiej fortecy, zniechęcony i zbolały nie mógłby podziwiać tej sztuki, choćby lgnął do niej całem sercem. I cóż mu z tego, że rzeźbą pokryte było całe więzienie, gdzie marniał zamknięty na potrójny zamek. Toteż listy, jakie pisuje do przyjaciela, adwokata w Avranches, Fulgencyusza Girarda, pełne są drwin gorzkich. Znajdujemy też w nich dowcipne uwagi pod adresem tego ostatniego. Girard bowiem, oburzony na katowanie więźniów po kaźniach i kazamatach, całe życie nie przestawał jednak zachwycać się gotycką rzeźbą i architekturą. Zresztą nic nie zadawala Blanquiego, nawet te zielone, nędzne figi, stanowiące chlubę mieszkańców Mont. Choć wszyscy twierdzą, że są niemal dojrzałe i niemal dobre, Blanqui, południowiec, nie wierzy w moc twórczą północnego, bladego słońca, którego promienie z trudem sobie poprzez mgłę torować muszą drogę: „Wszystko — mówi — jest złe w Mont-Saint-Michel“.
Odwraca się do wszystkiego plecami, nie chce rozumieć