jakie się tu zdarzają, o niepodobnych do prawdy nadużyciach i wnoszą skargę. Fulgencyusz Girard układa memoryał w imieniu rodzin więźniów, a więźniowie ze swej strony robią doniesienie karne na dyrektora i żądają usunięcia go ze stanowiska. Sprawa stała się głośną, prowadzono śledztwo, wnoszono petycye do Izby, zawrzało w prasie.
W tym czasie pisze Blanqui: „Musi tutaj przyjść do katastrofy. Te szelmy prą do niej, co dnia więcej prześladują, a i my nie od tego. Nie idzie jednak za tem, byśmy mieli działać jak obrani z rozumu. Choć co do mnie, to już teraz nie mam wiele do stracenia. Nie obawiam się niczego i nie spodziewam, nie zależy mi na życiu, cięży mi, wiem, że nie pożyję długo, a więc radbym to życie wymienić na coś...“
Do katastrofy nie przyszło, gdyż 13 grudnia 1841 r. Thourrier został odwołany ze stanowiska dyrektora więzienia. Wprawdzie ten fakt nie zmienił zasadniczo niczego, ale w każdym razie nastał okres względnego spokoju. Natychmiast rodzi się na nowo nadzieja ucieczki. Barbés zauważył podczas jednej z codziennych przechadzek, że w miejscu zwanem „saut Gauthier“ jest pewna niedokładność w fortyfikacyach. Spostrzeżeń swych udzielił innym, Aleksandrowi Thomasowi jeszcze w grudniu, a Martin Bernardowi i Blanquiemu w styczniu. Ale należało się naprzód zebrać razem. Pani Blanqui podjęła się to umożliwić i rozwinęła działalność, istotnie zdumiewającą u osoby sześćdziesięcioletniej. Co dnia, o ile zachodziła potrzeba, nawet dwa razy dziennie, przycho-