Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/156

Ta strona została przepisana.

więźniowie zgromadzili się, pootwierali drzwi i wyjęli kratę celi Dubourdieu. W siedmiu zstępywali, trzymając się sznura po chodach głównych, potem po cichu, wśród deszczu i wichru przebyli inne schody wiodące na taras fortyfikacyj, aż do miejsca zwanego „saut Gauthier “. Ale czterech jeno miało uciekać, mianowicie: Barbés, Blanqui, Martin Bernard i Huber, wszyscy skazani na więzienie dożywotnie. Trzej inni, Thomas, Beraud, Dubourdieu postanowili czekać aż minie czas kary.
Umocowano linę, trzymali ją Beraud i Thomas, a Barbés pierwszy ucałowawszy współtowarzyszy znikł w ciemnościach.
Nagle straciwszy grunt pod nogami począł się kręcić z liną w jedną stronę, potem w drugą, nie mogąc w żaden sposób znaleść punktu oparcia. Niestety nie przewidziano, że lina zwisa daleko od muru fortyfikacyjnego z powodu gzymsów i przymurków. W głowie mu się zawróciło, rękami, z których natychmiast starł się naskórek, z trudnością jeno trzymać mógł linę. A towarzysze oczekiwali z trwogą, wpijając się oczyma w czarną przestrzeń, usiłowali napróżno coś dojrzeć. Naraz szarpnięcie i lina stała się lekką.
Barbés, który od chwili spadał raczej, jak się spuszczał, dotknąwszy wreszcie nogami skały nie zdołał utrzymać równowagi, stoczył się jakieś dziesięć metrów po pochyłym stoku, najeżonym ostromymi głazami i padł prosto na drogę, którą zwykły były chodzić ronty. Oczywiście upadek jego narobił hałasu, posypały się kamienie, ktoś krzyknął, powstał alarm i nadbiegli żołnierze, dozorcy. Barbés przerażony i poraniony nie mógł uciec daleko, złapano go tedy i żołnierze zawlekli go do dyrektora. Podobnie przytrzymano znajdujących się na platformie, Blanquiego, Hubera, Bèrauda i Martin Bernarda. Dwaj