Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/160

Ta strona została przepisana.

pogardę jaką odpowiadał na zło, pogardę skrywaną zazdrośnie. Na zewnątrz spokojny był, cichy, mówił jeno z konieczności, obojętnie, zresztą osłaniał się pancerzem milczenia. Nie dość, że zamknięty w kaźni, zamknął się jeszcze w sobie. Odcięty od świata murami, odkopał się od niego jeszcze głębszą przepaścią, a myśli jego spotężniałe niespodziewanie i niewidzialne krążyły wysoko ponad światem. Więzienie stało mu się szkołą wolności ducha.

LXXVII.

I dobrze się stało, iż się wyzwolił z popędu do życia wśród niemożliwości. Pogodzić się ze swoim losem to jeszcze nic. Wypadło mu teraz patrzeć bezradnie na unicestwianie się najbliższych sercu nadziei. Nietylko żonę utracił, powoli, z każdym dniem tracił teraz syna. Odgadywał to z oddali, był tego pewny. Czuł, że wychowywane w rodzinie żony dziecko odwróci się od niego. I to było znacznie trudniej znieść jeszcze niż życie w fortecy i śmierć Amalii Zuzanny. Zdała od ojca, od najmłodszych lat wychowywany po mieszczańsku w atmosferze hipokryzyi religijnej, ten syn oddziedziczy kiedyś gdy dorośnie małą fortunkę matki i przepadnie dla ojca. Kto wie czy go Blanqui kiedy zobaczy, a choćby nawet to nastąpiło przekona się zapewne, że nic w nim niema coby przypomniało ojca i tę, która już odeszła w świat cieni. Daremnie wypytuje, ilekroć przybywa jego matka lub siostra starsza, która obecnie wyszła za niejakiego Barreliera. Żadna z nich nie może go pocieszyć, nie może nawet przyobiecać, że coś uczyni.
Ze strony brata także żadnej pomocy. Adolf nie przestał kochać go jak za dawnych lat, nie zapomniał