Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/164

Ta strona została przepisana.

tycznie w ich oczach. Nie zachodzi przeto żadna przeszkoda, by go przenieść z więzienia do szpitala, pozwolić spacerować po ogrodzie, odpoczywać na ławce, radować się zielenią i słońcem. Skutkiem tego więzień zostaje skreślonym z listy pokutników mrocznych cel więzienia w Tours, i zostaje jeno pacyentem przykutym do szpitala. Skutkiem choroby spada nań ta łaska dnia 6 grudnia 1844 r. Rząd sądził, że ułaskawia umierającego, a Blanqui zaprotestował i odrzucił ułaskawienie listem energicznym, w którym motywuje, iż Ludwik Filip, jako uzurpator nie ma prawa więzić, ni ułaskawiać obrońców republiki. List ten napisany został 26 grudnia, pod adresem mera miasta Tours. Blanqui żąda w nim, by go przesiano prefektowi. Ale ułaskawiony czy nie, chory musiał pozostać w szpitalu i dopiero po 20 miesiącach spędzonych w łóżku, był w stanie, w październiku 1845 wstać po raz pierwszy. Wiosnę roku 1846 spędził w szpitalnym ogrodzie. Ale już wtedy powróciła mu dawna ironia. Oto co notuje w jednym z ówczesnych listów:
— W dniu komunii zakonnice szpitala w Tours, są zgoła nie przystępne, wprost dzikie. Zjadły Pana Boga ta mistyczna dygestya wprawia je w zarozumiałość graniczącą z szałem. Zdaje się, że te czary świętości zawierają witryol.
Chory przesiaduje w słońcu pod murem, po którym pną się mchy i powoje. A wokoło niego inni chorzy, rekonwalescenci, starcy w szarych i brunatnych sukniach. Ogród szpitalny podobny do klasztornego, do jakiejś dziwnej cieplarni, gdzie się wylegują na słońcu szare, małe jaszczurki. Cisza ogromna. Blanqui ubrany jak wszyscy, w czapce, w opończy, z rękami opartemi na lasce, ginie w tym tłumie. Głowa jego spuszczona na piersi, i niktby go nie poznał, gdyby nie błysk oczu