Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/165

Ta strona została przepisana.

przenikliwych, któremi spoziera ciekawie i drwiąco zarazem. Rozkoszuje się słońcem. Jestto dobrodziestwo- dla południowca. Podobnym jest i był zawsze do owocu, któremu nie dano doróść i dojrzeć, ale zerwano przedwcześnie, do figi zielonej, która dojrzewa na słomie pod murem, pomarszczonej i biednej.
Ale nigdy silniej nie pragnął żyć jak teraz, w dni owej przymusowej bezczynności ozdrowieńca. Odory różnych leków, maści, parających okładów, ulatują, a wszędy przenika zapach róż rozkwitłych. Hałas i ruch świata zewnętrznego wciskają się do szpitala. Nogi jeszcze za słabe, by go nosić i ręce nie sposobne do czynu, całe ciało anemiczne, ruchy dziecięce, ale zato myśl wybiega wysoko jak ptak upojony słońcem. Blanquiemu zdaje się, że biegnie przez świat stumilowymi krokami.
I teraz nie przestaje troszczyć się synem. Widział go raz w roku 1844, ale czuje, że dziecko mu się wymyka. Wie, że go czeka rozczarowanie, że ten malec pobierał nauki od tych, którzy nienawidzą jego ojca, wie, że jego syn wszystko zawdzięcza wrogom. Ale chce go widzieć, pisze tedy do opiekuna list stanowczy, gniewny, i kończy go przypomnieniem ostatnich słów jakie wyrzekła umierająca: Wychowają go tobie na wroga!
W rezultacie jednak odzyskał zdrowie, mimo woli własnej jest ułaskawiony, a rząd w niemałym znajduje się kłopocie. Ułaskawiono umierającego, który nie przyjął łaski, ale teraz jest zdrów i... wolny. Co tu robić? Więc do ostatnich granic przedłużają jego pobyt w szpitalu, niejako na stopie w połowie wolnej, a tym czasem do łóżka Blanquiego i Hubera poczynają napływać znajomi, przyjaciele, zwolennicy polityczni. Zjawia się tedy Béasse, jeden ze skazanych za rewolucyę majową, Béraud, współtowarzysz z Mont-Saint-Michel i mnóstwo