rozgorączkowani, na głowach wszystkich nowiuteńkie, czerwone czapki frygijskie. Każdy mówca zaleca, bez ogródek zbrojny marsz na ratusz. Ale wszyscy oczekują Blanquiego, ciekawi co powie męczennik podziemi Mont-Saint-Michel. Zadrżał tłum zebranych, zachwiał się, gdy w pierwszych szeregach ukazała się siwa głowa młodzieńca, okrzyki się rozległy, gdy wstąpił na trybunę, szczupły, licho ubrany, w czarnych rękawiczkach, a każdy wpatrywał się w jego bladą twarz, pałające oczy, śledził pilnie ruch czarnej ręki, którą mówca giestykulował. Zapadło głębokie milczenie, gdy począł mówić, słuchano z uwagą.
Ale wręcz przeciwne nadziejom posłyszano słowa. Ława gorąca oblana została strumieniem zimnej wody. Bez wstępu, jasno i otwarcie objawił Blanqui swoje zapatrywanie i postanowienie. Potem zaklinał towarzyszy na wszystko, by nie narażali republiki na zgubę, zapewniał, że pora obecna nie nadaje się zgoła do walki, że złe jutro nastałoby po zbrojnym ataku w myśl ideałów radykalnych, że niezbędnem jest odłożyć na później pomysł zdobycia ratusza.
Przerażony jest w tej chwili i niedowierzający jak Proudhon. I ma odwagę
przeświadczenie swe objawić tysiącom zebranych, ma śmiałość rzucić im w twarz zarzut, iż nie znają społeczeństwa. Poucza ich, że Francya owej doby zgoła nie jest republikańską, że rewolucya wczorajsza jest miłą niespodzianką, efemerydą, niczem więcej, że, gdyby niedawne ofiary polityki Ludwika Filipa, to jest on i skazańcy Mont-Saint-Michel nagle znaleźli się u steru rządów, prowincya nabrałaby przekonania, iż powróciły czasy teroru i Konwentu i nastałby ogólny popłoch. Wykazał dalej, że gwardya narodowa bez jasnej świadomości, wbrew woli swej nawet, po-
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/169
Ta strona została przepisana.