przeto wymagać, by współpracowali w tem samem dziele, a zwłaszcza w tenże sam sposób, co opętani szałem sekciarze jakobini, wyznawcy religii Rousseau’a, układający jej postulaty w formuły praw, szerzący jej dogmaty zapomocą dekretów. Jeden, jedyny człowiek mógłby im wyjaśnić znaczenie owych krwawych misteryj, których są świadkami, wskazać cel, do którego zdąża społeczeństwo etapami, tonąc raz w krwi, to znowu w błocie. Ale człowiek ten nie domyśla się nawet, iż mógłby to uczynić, a oni stoją jakby skamienieli owego dnia jedynego, w którym człowiek opatrznościowy czyni chwiejnych parę kroków w ich stronę. Spełzła na niczem kombinacya polityczna, mogąca złączyć Dantona z żyrondystami i ludzie, którzyby mogli byli dopomóc do owładnięcia biegiem rewolucyi, pozostali niepewni, niemi na pół drogi pomiędzy wulkanicznymi szczytami „góry“, a bagniskiem „dołu“.
W takim czasie nikt nie troszczy się walką duszną człowieka zmuszonego określić swój stosunek do innych, zdecydować się na jedno nieodwołalnie. Nikt nie zwraca uwagi na sprzeczności, biorące swój początek w jego charakterze, skłonności, które przyniosło z sobą wychowanie, wahania się i całą tę pracę wewnętrzną. W chwilach decydujących, kiedy wyłaniają się nowe kształty społeczne, w walce obywatelskiej, kto raz podjął się swej roli i przemówił, musi czyny swe stosować do słów. Inaczej bezczynność poczytaną mu zostanie za chytrość, brak natychmiastowego zdania w danej kwestyi za wyrachowanie. Blanqui, reprezentant Nizzy przekonał się o tem już 31 maja, to jest w ośm dni po zajęciu swego