go spotkać w życiu. Pamiętasz zapewne rysy jego, ze śladami zmęczenia bezustanną pracą, troską o nędzny zarobek dla utrzymania życia konieczny, zatarte wiekiem. Wpatrz się dobrze w tego robotnika, którego od młodości do grobu praca nęka, posłuchaj, co mówi i jak mówi. Na pomarszczonej twarzy młodemi pozostały oczy, są to naiwne oczy dziecka. Promienie światła biją po przez wpół otwarte, obwisłe powieki. A głos.... w głosie jego przebija jakieś wielkie, nieuzasadnione zaufanie, wiara, że wszystko jest dobre. Gdy jeno ktoś wymówi czarodziejskie słowo, gdy wspomni: rok 48, oczy te, mimo rozczarowań tyloletnich rozbłysną, jak gdyby padł na nie snop jasnych promieni jutrzenki, głos starca stanie się rześkim, wesołym, jakby miał dobrą wieść ogłosić, czujesz, że doznał ulgi, że mu lat ubyło. Nie zapomniał i już nie zapomni, że był to rok nadziei, chwila, która miała zmienić na lepsze dolę jego własną i dolę blizkich i w sercu zachował głęboką wdzięczność dla losu, za tę mglistą obietnicę, za ten promień słońca co rozświetlił drogę jego życia. Gdy posłyszy nazwiska ludzi owego czasu, powtarza je z nabożeństwem i opowiadać poczyna nie troszcząc się o to, co my współcześni sądzimy. Wszyscy mają prawo do jego serca, kojarzy ze sobą przeciwników i mówi o wszystkich, jak o jednej wielkiej falandze bohaterów zjednoczonych w gigantycznem, wspólnem dziele. Łączy ze sobą ludzi najskrajniej różniących się od siebie, z rozczuleniem wspomina tych nawet, którzy kazali doń strzelać... Ach! Lamartine! Co za poeta!... A Wiktor Hugo... Ach!... Ledru Rollin!. Trybun!... A Proudhon... Barbés... Blanqui Louis Blanc ha, ha, ha... mały Louis Blanc... Ukochał wszystkich zarówno jest apostołem głoszącym, wzajem wykluczające się ich słowa... jakąś dziwną, aniel-
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/180
Ta strona została przepisana.