Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/19

Ta strona została przepisana.
VI.

„Dziesięć miesięcy konania“, oto tytuł pracy, pełnej wyrazów oburzenia, w której Blanqui opisuje ciągłe przepędzanie aresztowanych deputatów z miejsca na miejsce i pastwienie się nad nimi. Praca ta obejmuje czas od chwili opuszczenia Konwentu, aż do wyzwolenia po Termidorze. Ciągła niepewność dręczy więźniów, ustawicznie wystawionych na napady klubistów. Jak potępieńców włóczą ich z jednego więzienia do drugiego. „La Force“, „Les Magdelonettes“, „Les Benedictins anglais“, „Les Fermes générales“, „La Caserne des Carmes“, oto nazwy miejsc owych okropnych, gdzie uwięzieni znoszą męki czekania raz stojąc, to znów leżąc na twardych ławach, stłoczeni w kurytarzu, lub na schodach. Oddychać są zmuszeni powietrzem kloak, znosić fetor kubłów wspólnych, sypiać w chlewach, lub pakach podobnych do trumien, na słomie, w której roi się od robactwa, przy akompaniamencie pisku szczurów, biegających wśród ciemności. Mieszkają wspólnie ze złodziejami, mordercami, fałszerzami, jedzą przy tym samym, co oni stole, tę samą braję, w której pływają kawałki miętusa i śledzi napół zgniłych. Na drugie danie mięso pełne robactwa i jarzyny wyglądające jakby je wygrzebano ze śmietnika. Czasem noce przepędzają w wąskich salach, sklepionych jak piwnica. Ze ścian kamiennych ścieka lodowata wilgoć na łóżka. Jest ich trzydziestu, dotykają się wzajem. Ledwo oczy nakryją się powiekami, nagle rozlega się zgrzyt gwałtownie otwieranych zamków i zasów, wszyscy zrywają się na równe nogi, a półsennym ukazują się na tle ciemni w obramowaniu drzwi czarne postacie kluczników, okrwawione ponurymi błyskami