Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/20

Ta strona została przepisana.

latarń. Wzywają ich do śledztwa, denerwują, nie dając ni chwili spoczynku.
Nie zdołali uchronić się od świerzbu. W podobnych warunkach nic w tem dziwnego. Wielu zapadło na gorączkę trawiącą, inni podostawali febry. Chwilę ulgi mieli jeno wówczas, gdy ich przepędzano z jednego więzienia do drugiego, mogli przynajmniej odetchnąć świeżem powietrzem ulicy. Ale tam roiło się od ludzi rozszalałych, oblegały ich zaraz tłumy i zarzucały obelgami, kobiety wywijamy pięściami, kolporterzy podsuwali pod nosy dzienniki oskarżające ich o zdradę republiki, motłoch uliczny powtarzał oskarżenia, a jeno tu i ówdzie przemykały się w bocznych ulicach ciemne postacie pilnie bacząc, by nie napotkać megier, eskortujących wozy więzienne.
Dominik Blanqui bardzo był skompromitowany. Badano go na śledztwie 29 prairiala roku II. Odnaleziono w Nizzy owe listy, pisane rok temu po uwięzieniu żyrondystów i przedłożono je sądowi z groźnemi dopiskami.
„Styl całkiem nie zgodny z prawdą... ani śladu uczciwych zasad“.
Źle stały jego sprawy.
Ale i w owych rozlicznych więzieniach, które dręczeni zwali przedsionkami śmierci, zdarzały się chwile znośniejsze. Toczono nieraz rozmowy, rozweselali jedni drugich, dowcipkując n. p. na temat dwudziestu liwrów zapłaty miesięcznej za mieszkanie i wikt, które muszą płacić. I rzeczywiście czasem wydaje się, że o nich zapomniano, bo całem okrucieństwem na razie bywają afisze, jedyna rzecz, którą więźniom dają strażnicy do czytania, afisze domagające się ich głów. Powtarza się to co dnia z monotonią szczekania psa. W takich okresach spoczynku więźniowie zajmują się pracą ręczną,