ostrzegał przed nią i odradzał. Wieczorem, gdy nie ulegało wątpliwości, że się odbędzie, postanowiono przyłączyć się do petycyonujących. I tak się stało. Klub stanął na czele pochodu, a Blanqui solidaryzując się z nim poprowadził tłumy. Na placu Zgody utworzyło się morze, a od jego ruchliwych czarnych fal jaskrawo odbijały białe mury parlamentu. Tentent stąpania tysięcy, rozgwar zmieszanych głosów przeniknął do sali obrad. Mówca na trybunie zamilkł, posłowie poczęli się niespokojnie poruszać i wstawać z ław. Niestety już zapóźno. Nie zabezpieczono się wcale, a teraz mowy już nie było o jakichś środkach ochronnych. Generał Courtais głównodowodzący gwardyą narodową, który miał powierzoną sobie ochronę pałacu, chciał w drodze pokojowej usunąć trudności i za jego to sprawą postanowiono wpuścić wysłańców tłumu. Ale nacisk mas był tak wielki, że poczęli wchodzić wszyscy, wyłamano drzwi i jeszcze przed delegatami, niosącymi petycyę zapełniły się loże dla publiczności przeznaczone, rozwinięto sztandary i zabrzmiały okrzyki: Niech żyje Polska! Niektórzy, zręczniejsi przesadzili balustradę galeryi, spuścili się na rękach i skoczyli na dół do sali obrad.
Jednocześnie niemal otwarły się drzwi boczne i w progu stanęli Sobrier, Raspail i Blanqui. Posłowie zadrżeli. Nastała chwila trwogi, oszołomienia, po ogarnięciu izby nikt w pierwszej minucie nie wiedział co będzie. Wyobraźnia nasunęła obrazy straszne. Kałuże krwi, ciała wyrzucane przez okna, głowy sterczące wysoko ponad tłumy, zatknięte na ostrza lanc i żerdzi. Ale w dniu 15 maja nie popłynęła krew. Cała energia zdobywców wyładowała się w słowach samych jeno.
Przez zbitą masę ludzi przecisnął się do trybuny Raspail i z jej wysokości, wśród wrzawy odczytał pe-
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/207
Ta strona została przepisana.