tycyę, a prezydent Buchez, chcąc zyskać na czasie i mieć za sobą nowe legiony gwardyi, po które posiano, wypowiedział kilka słów, niemal zgodę na żądanie wyrażających. Dziwną jest petycya ułożona i odczytana przez Raspaila. Stwierdza ona, że młoda armia wstydząc się swej bezczynności czeka jeno na znak przyzwolenia ojczyzny, by iść po święte i szlachetne zwycięstwa, wskrzesić dzieje słynnych walk cesarstwa, iść na bój i dać wolność całej ludzkości. Wzywając do zwycięskiej wojny, kończy się zdaniem: „Bóg da nam tryumf i wówczas nastanie sprawiedliwość na ziemi“.
Tłum żąda, by mówił Blanqui. Barbés pierwszy ze swej ławy poselskiej z gestem zniecierpliwienia wzywa wszystkich, by wyszli. Ale już Blanqui blady i zdecydowany, owładnięty gorączką onego wielkiego dnia, a mimo to panujący nad sobą i zdający sobie sprawę z tego co powie, wstąpił na trybunę. Ręką obciągniętą w czarną rękawiczkę uczynił gest ku swym zwolennikom, potem ku wrogom i posłom. Uczyniła się wielka cisza. Przemówił.
Zrazu mówił o Polsce i ilekroć wspomniał naród daleki, znajdujący się w stanie opłakanym, szarpany przez orły Rosyi, Prus i Austryi, tyle razy zrywa się huragan oklasków w odpowiedzi. Ale po chwili Blanqui zręcznym zwrotem przechodzi do spraw innych, porzuca sprawę Polski, przypomina krwawe zajścia w Rouen, domaga się sądu nad sprawcami rzezi, amnestyi dla ofiar. Nakoniec porzuca Rouen i przystępuje do problemu pracy i nędzy, zwraca uwagę na to, że lud przez trzy miesiące cierpiał głód cały się oddawszy na usługi republice i przechodząc do spraw ogólnych zapewnia, że kwestyą społeczną zająć się poważnie trzeba, że bliskim jest czas, kiedy wszystko tej najważniejszej rzeczy
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/208
Ta strona została przepisana.