Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Warunki nie były trudne, ale choć Barbés zgodził się słownie, podpisać jednak nie chciał.
„Wolałby był — mówi Blanqui kiermasz, gadaninę ogólną. Byłby wysłał naprzeciw mnie kilku swoich adwokatów, deklamatorów, ze swej kliki. Zmuszony byłbym ucierać się z nimi, a sam Barbés z uroczystą miną, jako widz nasycałby się widowiskiem. Ale ja chciałem pojedynku i tylko pojedynku“.
Nie udało się tedy Blanquiemu. Barbés zwołał wprawdzie zgromadzenie, ale mówiono na niem jeno o procedurze samej. Jeden z przyjaciół Blanquiego napomknął o warunkach, które Barbés w zasadzie przyjął. Barbés zaprzeczył. Fontaine i Peyra twierdzili, że przyjął, dawali słowo honoru. — Przyjąłem słownie — poprawił się Barbés, — ale nie podpisałem. Zły zresztą, że osoba jego i postępowanie poddane zostały dyskusyi zawołał wkońcu. — Niech kto idzie zawołać pana Blanquiego!
Na owo wyrażenie: „pana Blanquiego” powstał szmer niezadowolenia i ośmiu więźniów zredagowało deklaracyę, w której oświadczyli, że nie mają prawa sądzić Blanquiego. Na to podniosły się także inne głosy: „I my! I my! Precz z wydawaniem wyroków! To ohydne! To wstrętne!” Powstała wrzawa, wyzywać się wzajem poczęto, czynić sobie wymówki i wreszcie wszyscy rozeszli się zwaśnieni.
Blanqui od samego przybycia swego, to jest od listopada, miewał dla więźniów dwa razy w tygodniu odczyty z zakresu ekonomii politycznej. Właśnie nazajutrz przypadał odczyt. Zgromadziła się wielka liczba słuchaczy, przybyło też wielu robotników, a wszyscy protestowali przeciw prześladowaniu Blanquiego. Powtarzano ciągle: Burżuje chcą pognębić naszych! Zawadzają im widocznie! Nie dajmy się! Wśród więźniów są teraz