Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/238

Ta strona została przepisana.

dysputom. W innym liście z tego czasu, pisze do przyjaciela, któremu zmarł ktoś z blizkich: „Ja sam nie lubię, by mnie pocieszano. Wielki ból serca gaśnie powoli w walce życiowej, chaosie wydarzeń, w tym całym rozgwarze, który nas otacza, wirze, który nas porywa i ciągnie ze sobą. Zdziwi cię to, ale zauważysz, że łzy twe zwolna osychają, w miarę jak coraz więcej dni dzieli cię od nieszczęścia. W ten sposób ludzie i rzeczy zwolna staczają się w przepaść wieczystego zapomnienia i zatraty. Bądź zdrów“.
W tym liście, wspominając swego ojca, pisze:
„Był to człowiek idealny, łagodny, łatwy w pożyciu, pobłażliwy i nieporównany filozof. Po nim mam w spadku tę odrobinę cierpliwości i rezygnacyi, która chroni mnie i przy życiu utrzymuje. Zapewniam cię, że inaczej dawno bym już zmarł z rozpaczy“.

CVIII.

Warunki życia w więzieniu były znośne, klimat wyspy łagodny, a już prawdziwą roskoszą więźniów była owa rozległa, usiana kwiatami łąka, roztaczająca się pośrodku wielkiego prostokąta budynków. Miała długości dwieście pięćdziesiąt metrów, a sto dwadzieścia pięć szerokości. Jakże łatwo było tam zbierać się dowolnie w grupy, albo też zażywać samotności, unikać spotkań, nie słyszeć słów przeciwnika, poszeptać z zaufanymi, albo urządzić zgromadzenie. Najbardziej hałaśliwem było stronnictwo Barbésa. Zazwyczaj zwolennicy jego, wprost z kaźni swego przywódcy udawali się na przechadzkę, gdy wybiła godzina odpowiednia i kończyli na świeżem powietrzu dysputę. Dalej, wolnym krokiem spacerowali tutaj