Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/241

Ta strona została przepisana.

się w nich pożądanie silniejszego narkotyku. Śpiew chóralny dawał im poczucie, jakby biegli do szturmu, jakby tyrania już leżała zmiażdżona, śpiew łączył ich silnem braterstwem tonów, wcielał w rytm kosmicznej harmonii. Ileż pieśni uleciało z okola twardych murów, ileż „Marsylianek“, „Chant du dèpart“, „Chant des ouvriers“ niesionych wichrem słyszały fale morza, drzewa, kwiaty i niebo.
Zwyczajnych, wolnych mieszkańców Belle-Ile, zgoła nie przerażało, że więźniowie śpiewają i mówią o pożarach, piciu krwi i t. p. okropnościach. Przeciwnie, czasu przechadzki pełno było ludzi po pobliskich drogach, a nawet blankach murów cytadeli. Słuchano wykrzyków, namiętnych przekleństw, wołania o broń, oswojono się z całą tą nomenklaturą i polubiono religię rewolucyjną, tak podobną w swych objawach, litaniom i śpiewom kościelnym. Dla większości mieszkańców małej mieściny, odbywających wieczorny spacer po szczupłej przestrzeni, śpiewy i mowy więźniów przedstawiały się jako regularne widowiska i koncerty. Weszły w modę. Bo i prawda. Jakże miło posłuchać. Zdaje się człowiekowi, że bierze udział w produkcyach dobrze wyćwiczonej trupy, przybyłej ze stolicy, to i owo zostanie w głowie, a potem, po kolacyi, przed spaniem można sobie pogwarzyć o zasłyszanych sprawach ze znajomymi, przy szklance wina.

CX.

Poza sprawami ważnemi, przymusowi członkowie falansteru więziennego oddawali się także rozrywkom i zabawom towarzyskim. W jednej z wielkich sal, zastępującej w czas słotny łąkę, urządzano przedstawienia