Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/242

Ta strona została przepisana.

teatralne. Naturalnie pomysł i wykonanie w pierwszej linii były zasługą Paryżan. Nie zapomnieli teatrzyków ludowych bulwaru du Crimè, nie wyzbyli się sympatyi dla słynnych swego czasu aktorów, a około godziny siódmej, gdy w stolicy publiczność się tłoczy do drzwi teatrów, gdy ponad stosami pomarańcz błyszczą latarnie o czerwonych reflektorach, podobne słońcom na scenie produkowanym, więźniowie czuli, że im brak czegoś. Żyłkę teatralną mieli nawet tu, w cytadeli, przeto prędko się wziąwszy do rzeczy, urządzili scenę, kulisy, podium, ławki, wystarali się o jakiś klawicymbał do orkiestry i rozpoczęli studyować role. Na pierwszym planie postawiono oczywiście sztuki, modne czasu przebywania więźniów w Paryżu. Ale trudno było dostać egzemplarze drukowane. O ile się to udało, przedstawienie szło doskonale. Gorzej znacznie wypaść musiało, gdy grano z pamięci, a aktorzy zniewoleni byli wypełniać własnym konceptem duże nieraz luki w tekście. Naturalnie było mnóstwo braków w inscenizacyi, światło lamp i świec nie wystarczało, w półmroku przesuwały się przed oczyma widzów niepewne sylwetki aktorów, a międzyakty ogłaszano okrzykiem: „Otwierać drzwi“! Z zamiłowaniem wykonywano wszystkie role, nawet najbłahsze i silono się na grę, jakby widzami nie byli współwięźniowie rozbawieni, niby dzieci i skłonni do najdalej idącego pobłażania, ale jak gdyby na drewnianych ławkach siedzieli wszyscy wykwintnisie i melomani stolicy. Długo utrzymało się wspomnienie pewnej sztuki, w której „amantka“, zapomniawszy udać się naprzód do golibrody, wstępuje na scenę z większemi jeszcze wąsami, jak jej romantyczny kochanek.