Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/243

Ta strona została przepisana.
CXI.

Podczas tych wspólnych zajęć i rozrywek zapominano naturalnie o zawiści i sporach. Zapominano o nich także w pewnych dniach, gdy przypadały ważne rocznice i uroczystości. Obchodzono tedy zgodnie „pełne chwały dni lipcowe“, dzień 24 lutego i opłakiwano razem wypadki czerwcowe. Wówczas odbywały się wspólne biesiady, uczty, podczas których, winem, przez kilka dni naprzód oszczędzanem, wznoszono toasty dla żywych i zmarłych, a w mowach wspominano o pomordowanych i czyniono przysięgi pomsty. Czasem ponad głowami ludzi zbitych, niby na barykadzie w jednę, zwartą masę ukazywał się czerwony sztandar, godło buntu. Skąd się wziął, nie wiadomo, ktoś go znalazł, przemycił, czy uszył ze skrawków... dość, że zjawiał się wzniesiony w górę przez kogoś energiczniejszego. Rozwijano go także w chwili pogrzebu któregoś ze zmarłych więźniów. W takich momentach występywała na jaw cała ohyda i groza przymusowego pobytu na samotnej wyspie i bezprawie wyroku. Jakto, więc ten biedak nie ujrzy już ani swoich blizkich, ani rodzinnego miasta? A iluż z pośród tych co jeszcze żyją czeka los podobny? I podobnie, jak wybuchają nieraz namiętności tłumów, eskortujących wóz żałobny, toczący się powoli na wzgórza Pèr-Lachaise, podobnie i tu, śmierć budziła instynkty wolności, zrywała się burza, zjawiał się sztandar czerwony, a z wszystkich piersi ulatywała namiętna, dzika nuta Marsylianki. Niby eskortując zmarłego, żywi przemaszerowali zazwyczaj kilka razy dokoła łąki, pełni poczucia własnej niemocy, ironii tego dreptania na miejscu bez możności wyjścia poza bramę, u której stały wzmocnione straże.