Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/256

Ta strona została przepisana.

wieśniak w koszuli, którego zbudziło chodzenie pod jego domem. Blanqui wypytuje:
— Jak nazywa się ta miejscowość?
— Vague.
— A daleko stąd do Radenec?
— Dziesięć minut drogi.
— Znasz pan rybaka zwącego się Jean Louis?
— Znam.
— Czy nie zechciałbyś pan nas do niego zaprowadzić. Ofiarujemy 5 franków za fatygę. Nagle zjawia się inny człowiek i zadaje zbiegom szereg natrętnych pytań. Deszcz tymczasem wzmaga się w ulewę.
Odpowiadają jak umieją: Muszą, dla spraw nader ważnych, dziś jeszcze opuścić wyspę. W reszcie pytający zgadza się wskazać drogę i prowadzi ich do mieszkania wiadomego przewoźnika w Radenec, które leży powyżej Port-Glaulphar, za wioską Quérel.
Stanęli na miejscu około godziny drugiej rano. Oczom ich ukazał się dom niski, świeżo postawiony, mający ponad drzwiami wyrytą datę: 1848. Tuż obok była stajnia połączona ze spichlerzem. Pukają. I naraz ukazuje się Jean Louis.
— Zaszła omyłka, — mówi — jestem wieśniakiem nie zajmuję się ani rybołostwem, ani przewoźnictwem.
Ale z za jego pleców wychyla się człowiek inny, a miły, młody głos mówi:
— Ja za to jestem marynarzem i przewiozę panów najchętniej, jeźli będzie to jeno możliwem.
Blanqui i Cazavan ujrzeli przed sobą młodego, dwudziestoletniego chłopca, o dobrych, uczciwych oczach i mądrej fizyognomii. Tak się przynajmniej wydało Blanquiemu.