Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Wszystko przepadło. W przyszłości nikt nie zostanie już dopuszczony do więźniów, a Blanqui i Cazavan zostaną rozdzieleni. Lalki nie wprowadzą już w błąd nikogo. Naprzód, marsz! Więźniów czeka celka ciemna i szykany wszelkiego rodzaju. Blanqui i Cazavan z dumą i wzgardą wielką znosili szyderstwa, kopnięcia, uderzenia kolbą. Ale teraz iść nie chcą. Blanquim wstrząsają dreszcze, dostał febry. Przez całą godzinę nie można było zmusić żadnego z nich, by wracał do więzienia. Zdecydowano się posłać po karetkę więzienną i do niej wrzucono pojmanych, związanych tak silnie, że krew występowała z pod sznurów. Jadą, a za nimi biegną spojrzenia chłopów, którzy z nad zagonu podnoszą głowy i gapią się bezmyślnie, czasem zabrzmi okrzyk radosny, jakby ktoś, w głębi swej nieświadomości cieszył się mocno tem co się stało. Na połowie drogi spotkał konwój oddział piechoty wysłany w sukurs. Blanqui sam opisał ową drogę powrotną. Oto jego słowa:
Był piękny ranek, cichy, ciepły, wilgotny. Deszcz ustał, morze szumiało jeszcze, ale czuło się, że fale układają się już do spokoju, a lekki południowo wschodni powiew obracał skrzydła wiatraków. Niebo było srebrzysto szare, ale chmury wznosiły się wysoko, a pośród nich ukryte świegotały raźno skowronki. Rozprysły się tęczowe bańki, pogasły miraże cudne, baśń czarodziejska przeżyta tej nocy skończona. Przed nami równy, prosty, szeroki gościniec wiodący do więzienia, tu i ówdzie jeno urozmaicony barwnymi domkami i zielenią sadów.“
Taką to drogą jedzie Blanqui i mimo febry ma czas zauważyć, że: „Drogą tą idzie dorodna, wiejska dziewczyna o wspaniałej cerze. Ubrana jest odświętnie. Wraca z targu. Patrzy na pojmanych, a w bezmyślnych