Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/263

Ta strona została przepisana.

przy samej drodze, piękny jest, okazały. Ale... „straszy w nim“. Tak mówią. Podobno „straszy“ tam Blanqui. Dwa razy już w dziwny sposób zapalił się ten dom, a nikt nie wykrył podpalacza. Raz spalił się cały dach. Poważni rybacy, przewoźnicy i kobiety Belle-Ile niechętnie wspominają „dom Blanquiego“ stojący na rozstaja dwu dróg, niedaleko morza. Nie budują się jeno blisko i temu tak i samotny zawsze i cichy dom zdrajcy.

CXXII.

Gdy się wieść o ucieczce Blanqui ego rozeszła po więzieniu, przyjaciele Barbésa natychmiast skorzystali ze sposobności, by dowodzić, że jestto finta policyi, bo wogóle osadzono go w cytadeli jeno dla pozoru. Gdy zbiegowie wrócili, tamci oczywiście musieli swe łajdactwo odszczekać. Za karę dostali się obaj na 29 dni do ciemnej celi. Na lewo od bramy głównej znajdywało się wejście do ohydnych piwnic. Schodziło się do nich rynsztokiem, którym płynęła też woda i pomyje. W ogromnych, zielonych drzwiach, tkwił olbrzymi klucz. Otwarłszy zardzewiały zamek bramy wchodziło się w ciemny kuratarz gdzie widniały otwory numerowanych cel, okropnych „zapominek“ pobudowanych z grubego szutru i przesiąkłych wodą kamieni.
Były to typowe kazamaty, czarne, straszne, gdzie za całe umeblowanie mieli więźniowie tapczan z wiązką słomy, zrobiony z dwu desek, jednej poziomej i drugiej skośnej, pod głowę. Trzecia deska w murze utkwiona służyła za półkę dla ochrony chleba przed szczurami. Okropny jest tu pobyt pod ziemią, bez światła niemal. Niepodobna pracować, czytać, wąski jeno snop promieni