Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/264

Ta strona została przepisana.

pada na przeciwległą ścianą z okienka okratowanego, na które z zewnątrz patrząc trzebaby się schylić do samej ziemi. Ale i ta odrobina światła wsiąka zaraz w ciemność, niknie, jak kropla jasna w czarnym oceanie. Wspiąwszy się na palce, przez okienko owe dostrzedz można kawałek nieba, koniec zielony gałęzi z ruszającymi się liśćmi. Ale to nie trwa długo, wnet człowiek zmęczony opada na tapczan, pogrąża się w mroku piwnicznym znękany i beznadziejny. Ów pałac książęcy ma zakątki gorsze od chlewów, ukryte za kląbami wiązów, przysłonięte przecudną siatką rzeźby i bluszczu. Toteż niedługo cieszy się równowagą umysłu więzień, zamknięty w takim grobowcu, skazany na zupełną bezczynność. Ledwo kilka chwil w ciągu dnia może oddychać lepszem powietrzem, po przechadzce wraca do wilgotnej, cuchnącej nory. Wielkiej trzeba siły i odporności, by wbrew smutkowi i ciemni, niedostatkowi i rospaczy stawić czoło wszystkim chorobom, czającym się w lodowatych mrokach, by uchronić się od melancholii lub szaleństwa.
Ale wiemy, że Blanqui był odporny. Opis swej nieudałej ucieczki zamyka zdaniem, które uważać można za formułę jego życia: „Cierpliwość zawsze i ciągle, rospacz i rezygnacya... nigdy!“
Już zresztą zapoznał się dawniej z podziemiami w pałacu. Ukarano w ten sposób jego i innych po nieudałej próbie ucieczki 24 więźniów, dwa lata temu. Usiłowali oni zbiedz przez podkopy i piwnice cytadeli, ale ich zdradzono. Uczynił to jeden ze spiskowców, który odznaczał się niezwykłym zapałem gdy szło o układanie planu ucieczki, a potem złagodniawszy bardzo udał się wprost do zarządu więzienia i złożył zeznanie. Blanqui odsiadywał też karę w celi gmachu głównego. Było tam