znośniej, nie tak ciemno, ale strasznie dawały się we znaki zamknionemu nagie, białe mury, czarne, kute drzwi i duszno było niezmiernie, gdyż cała kaźń miała dwa i pół metra szerokości i trzy długości. Wyszedł stamtąd osłabiony, blady na twarzy, z przeźroczystemi rękami, ale wogóle zdrowy, z umysłem jasnym, niezmąconą myślą. Umiał doskonale przystosować się do życia więziennego, w porę zdecydować się na to co nieuniknione, obejść tem, co mieć można, a strzedz zarazem rzeczy najważniejszej, życia duszy, życia wnętrznego. Wyszedł przeto po dość długim pobycie z podziemi „pałacu“ nietknięty duchowo, silny i panujący nad sobą, wyniósł stamtąd jeno katar opłucnej, ale wyleczył się niebawem.
Wola jego wielka i przezorność niezwykła skierowywały go często do zajęć dziwnych, które dalej stojący osądzili dziecinnemi i fantastycznemi. Przyczyniło się to do opinii maniaka, jaka przylgnęła do Blanquiego. A jednak drobiazgowość odnośnie do pożywienia, czystości itp... były to jeno metody obronne, były to sposoby ustrzeżenia umysłu, przez troskę o ciało. Blanqui bardzo rzadko jadał mięso, prawie nigdy nie pił wina, żywił się przeważnie rzeczami suchemi, które dawano więźniom, oraz rybami gotowanemi, jarzynami, a zwłaszcza fasolą i soczewicą. Dozorcy wyjść nie mogli z podziwu, na widok jak Blanqui uporczywie unika wszelkich sosów, jak wyciąga kawałki pożywienia z różnych zapraw, oczyszcza z wszystkich czarniawych zup i polewek, w których je podawano. Wybierał starannie kawałki twarde, oddzielał je od płynów, krajał i suszył przed włożeniem do ust. Fasolę naprzykład, mył i obierał ziarno po ziarnie. Soczewica była jego ulubiouą potrawą, bo w niej to, jak sądził, znajduje się najwięcej soli fosforowych, tak potrzebnych dla funkcyj mózgu. Niemal
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/265
Ta strona została przepisana.