dla osadzenia go w więzieniu. „Po upływie tego czasu, — pisze — w piątek wieczór sam udam się na wygnanie“. Podał nawet, że mieszka w hotelu Księcia Alberta, przy rue Sain Honorè. Czekał rzeczywiście, jak zapowiedział, a gdy nie zjawiała się policya, dnia oznaczonego wyjechał do Brukseli, stamtąd do Hiszpanii, Portugalii, potem zawrócił do Holandyi i osiadł w Hadze. Do Francyi nie wrócił już wcale.
Dziwny to zbieg okoliczności, ale nikomu chyba ani przez sen nie przyjdzie na myśl podejrzywać Barbésa. I Blanqui, jak zawsze nietykący ludzi samych, całą moc swej wymowy i oryentacyi kierujący na ideje i fakty polityczne, nie wspomina o tem ani słowa. Ale mimowoli, wobec zarzutów, jakimi go zasypano, gdy ze swej strony, w roku 1844 odrzucił podobne ułaskawienie przyznane mu ze względu na zdrowie, przychodzi na myśl pytanie: Co byłby powiedział Barbés i jego zwolennicy, gdyby podobna łaska cesarska nieproszona była spadła na Blanqniego?
Po wyjściu z kazamat „pałacu“, Blanqui zajął napowrót swą kaźń, i wrócił do zwykłego życia więziennego, ale strzeżono go teraz pilnie, poodbierano różne ulgi, pozamykano drzwi łączące go z innemi celami, a na spacerach śledzono go ustawicznie. Nie było nic innego do zrobienia, jak pogodzić się z koniecznością i cierpieć, czekając przypadku.
W owym to właśnie czasie dojrzała w jego duszy filozofia życia więziennego, uplastyczniły się poglądy na świat, ludzi i metody życia. Poznał, że takim już będzie