Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/279

Ta strona została przepisana.

szać poglądy opozycyjne. Blanqui, od pierwszych zaraz dni poczuł, że znajduje się w atmosferze obcej, wrogiej nawet i że należy zachowywać się ostrożne, nie zbliżać do nikogo. Wszyscy, przemieszkujący tu dawni towarzysze jego z Mont-Saint-Michel i Belle-Ile byli podejrzani, nadzorowani przez policyę i żyli pod ciągłym obuchem obawy, czy jakiś fałszywy, lub mylnie wytłumaczony krok, albo słowo mniej ostrożne, nie spowoduje ich zaskarżenia, aresztowania i nie ściągnie na ich głowy surowego wyroku z ust sędziów, gotowych na wszystko, byle jeno dostawali regularnie swe pensye miesięczne.
Dodać do tego należy ów specyficzny niepokój, jaki owłada więźniem, gdy jeno znajdzie się na wolności. Już raz, zarówno Blanqui, jak i Barbés doznał takiego uczucia w roku 1848, po uwolnieniu. Przywykłemu do niewoli, katastrofą wprost wydaje się, że nie widzi, otwierających się o oznaczonych godzinach drzwi celi, wchodzących dozorców, że brak owego trybu codziennego życia, w który wrósł przez lata. Wydaje mu się, że jest rośliną wydartą z korzeniem. Trwa to czas długi, tak że żali się na nadmiar wolności Micheletowi, spotkanemu na ulicy. Michelet, który mu serdecznie winszował odzyskanej swobody nie może wyjść z podziwu, słysząc co mu mówi wieczysty więzień. Myślał iż Blanqui będzie pijany wolnością, a tu tenże skarży się, że wyciąga dłoń i nie spotyka muru kaźni, że utracił całą wolę, bo mu się rozpierzchła na wszystkie strony, że czuje brak czegoś nieokreślonego i sądzi, iż panem siebie może być już teraz tylko w więzieniu.