tylko bierze ją za klowna, którego przeznaczeniem rozśmieszać i bawić umysł przeciążony troską o jutro. Upodobał sobie oddawna autorów starych i nie zmienił zdania, lubuje się w surowych historykach, a zarazem poetach lekkich i komicznych, podziwia tedy Tacyta, rozczytuje w Horacym, ale nie przyznałby szczątka talentu i nie czytałby Tacyta nowego, któryby pisał o życiu współczesnem. Jestto zjawisko dziwne, jednak do dziś charakteryzujące ludzi tej mniejwięcej epoki, zwłaszcza Francuzów i nie ulega kwestyi, że gdyby z pośród napływających zewsząd dzieł, kazano Blanquiemu wybierać pomiędzy Balzakiem, a Aboutem, byłby zapoznał pierwszego wielkiego twórcę i artystę, a bawił się wesoło facecyami, dwuznacznikami i krótkiemi epigramatami.
Ironia rozrosła się w nim potężnie czasu lat osamotnienia i męki. Wszystko, co było przeciwstawić jego poglądom zbywał drwinami. Małe jego usta uśmiechały się ówczas złośliwie, z oczu szły ostre przebłyski, a cała twarz promieniała wesołością. W chwilach takich był zazwyczaj dobroduszny i jowialny, a przyjaciele podziwiać musieli bystrość jego krytyki i ową nieznużoną ciągłą troskę o przyszłość, która przejawiała się w najswobodniejszej rozmowie.
Skupione w sobie życie, jakie wiódł Blanqui w więzieniu Św. Pelagii przechodziło czasem w jednostajność, nużącą nawet takiego jak on samotnika. Wówczas poza czytaniem, pracą twórczą i rozmowami trzeba było znaleść sobie jeszcze coś innego. Jeden z współpracowników dziennika Sirvena, Jan Dolant, początkujący eko-