Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/298

Ta strona została przepisana.

heroizmu dowiedzionego setki razy, nie byli zdolni do tego jednego, by rzutem oka objąć całokształt zjawisk przystosować swój sposób myślenia do coraz to innej sytuacyi, zdobyć się na taką ewolucyę umysłu. Dzieliła ich przepaść niezgłębiona. Po jednej stro n ie ludzie z „przekonaniami*, zaprzysiężeni na jedną, raz z trudem odkrytą formułę, nieprzystępni nowym wpływom, a z drugiej Blanqui bezustannie pracujący, nie tracący chwili, chciwy wieści, żądny ciągle, by przywłaszczyć sobie skrawek terytoryum poznania ludzkiego.
Żądza wiedzy ogarnęła go całego, sprawiała, że wyciągał ręce do wszystkiego, co się jeno pojawiło, do odkryć nowych, czy świeżych spekulacyj filozoficznych. Umysłem jasnym i bystrym śledził wolno postępującą budowę gmachu wiedzy, wznoszoną przez wybrańców ludzkiego rodzaju. Spostrzegł natychmiast, że pojęcie sprawiedliwości harmonii społecznej do ziszczenia których dążył, nie polega na dogmacie, ale stanowi immanentną część samej ewolucyi i, by wiedzieć dokąd się zmierza, trzeba wiedzieć skąd się wyszło i jakie minęło stacye pośrednie. Sen o szczęściu ludzkości, marzenia o jasnem jutrze oparte były teraz o stalowy fundament naukowych faktów, polegały na uznaniu wielkiej zasady rozwoju i udoskonaleniu się człowieka. I oto Blanqui od chwili gdy to poznał, zrozumiał, że cała rzecz polega na wychowaniu, że najbliższą pracą było uwolnić umysły ludzkie od skłonności do despotyzmu, całego szeregu pasorzytniczych idei, przesądów, nawyknień i odziedziczonych manij.
Poznał to. Ale można sobie wyobrazić, że przeraziło go trochę, gdy się u schyłku życia przekonał jak olbrzymiem jest zadanie człowieka. Przeto musiał stąd wysnuć wniosek, że poprzestać należy na oswobodzeniu