pować, chwytając się skał granitowych, czerwonych, szarych, zielonych, potem skaczą po białych blokach wapienia i wnet ścieżkę, którą idą, otaczają drzewa cytrynowe o delikatnym zapachu i gęstwa srebrzystych oliwek. August zwłaszcza rozkochany jest w tych wycieczkach. Choć mały i nerwowy chodzi bardzo wytrwale i często sam się wybiera, by po całych dniach oddychać ostrą wonią górskich roślin, wpatrywać się w liście, kwiaty, chmury, przelatujące ptaki. Równie despotyczny, jak zapach, równie wszechpotężny jest ustawiczny szmer toczących się po skałach strumieni, dźwięk tętniących wodospadów i łopot kropel deszczu po kamieniach. Wszędzie gdzie spojrzeć, po schodach z gnejsu, granitu, porfiru, czy łupku i wapienia spływa krystaliczna woda kroplami, pędzi strumykami, rozpryskuje się, lśni, szemrze, śpiewa.
Dziecko czuje się szczęśliwem pośród tych wszystkich cudów, nadsłuchuje odgłosów, wdycha pełną piersią wonne powietrze i pije z dłoni perlącą się wodę.
Blanqui z rodziną mieszka w budynku podprefektury naprzeciw kościoła parafialnego. Opodal stoi szkoła, gdzie chłopcy pobierają pierwszą naukę. Najstarszy stąd wyruszy na dalsze wykształcenie do liceum w Nizzy. Pamiętnik Adolfa, z którego czerpiemy te szczegóły świadczy, że Puget-Théniers, ów kąt zapadły jest jednak w pomniejszeniu obrazem wszystkich miejsc małych, czy wielkich świata cywilizowanego:
„Można tu było spotkać ludzi ciekawych i ludzi bez wartości, urzędników administracyjnych, sędziów, finansistów, nie brak było spraw miłosnych, intryg, za-