wart, odsłonić przed całym światem ile wycierpiał dla swych przekonań, przełamać głupie zapatrywanie, jakie się odnośnie do niego utrwaliło, słowem nową energię tchnąć w jego życie. Tymczasem ci jedyni, którzy wiedzieli, jak sprawy stoją i mogli to uczynić, milczeli. Tu i owdzie odzywały się głosy pojedyncze, sumienia wołały o sprawiedliwość, ale tak cicho, że nie wielu usłyszało.
Blanqui poznał też, że nie wypłynie nigdy na powierzchnię i milczał. Zresztą cóż mógł uczynić? Był myślicielem i tworzył wciąż dzieła myśli. Ale dzienniki zamykały się przed nim, mógł się tedy wypowiadać jeno w broszurach i książkach. Ale był to równocześnie człowiek czynu, chciał widzieć natychmiastowe ucieleśnienie się myśli, a książka do tego się nie nadaje. Książka przenika w umysły powoli, jestto działanie systematyczne, obliczone najczęściej na przyszłe pokolenie. Inaczej trudno pojąć, by Blanqui nie miał natychmiast pozyskać sławy wielkiego publicysty. Pomijając nawet potęgę jego słowa, miał niezmierną łatwość pisania i pewnem jest, że choćby nie był doczekał żniwa, widziałby niewątpliwie kiełkowanie swych idej, imię jego, byłoby znane, wyrosłaby młódź, znająca jego dzieła wydane i czekanoby na ukazanie się w druku tego, co pisał czasu swych długoletnich przesiadywań po więzieniach i w krótkich okresach wolności, w latach, gdy marzyły mu się plany przemiany zła w dobro, łez niedoli w uśmiech radości.
Ale wszystko to były jeno możebności. Pozostał czem był. Rwało się w nim wszystko do czynu od najwcześniejszej młodości, a zawsze poryw każdy musiał być zgnębiony. Wszystko cokolwiek chciał, natychmiast wciągano na indeks, poddawano nadzorowi, zamykano
Strona:Gustaw Geffroy - Więzień.djvu/321
Ta strona została przepisana.